Wszedłem do pomieszczenia z miną
cierpiętnika i nawet Damian, z którym jak zwykle musiałem dzielić coś zwanego pokojem,
nie mówił nic o układaniu klocków, jak to zwykle miał w zwyczaju. Zatrzasnąłem
drzwi i bezwiednie rzuciłem się na łóżko. Miałem tego dość. Wszystkiego. Mecz ze
Skrą, jako iż jest to punktujące spotkanie, należał do udanych. Do zwycięskich,
to chyba jest jednak pełniejsze określenie. Nie pozostawało nam teraz nic
innego jak czekać na powrót do Jastrzębia.
- A ty co, pukać cię nie nauczyli? – Mruknął.
- A gdybym zapukał, to byś odpowiedział? Przypominam ci tylko, że ja też tutaj egzystuję – odpowiedziałem z przekąsem. Przewrócił oczami. - Czego chcesz?
- Pogadać. – Wzruszył lekko ramionami.
- Weź wyjdź. – Rzuciłem krótko. O czym on mógł chcieć rozmawiać? Co prawda nigdy nie poruszał przy mnie tematu Zbyszka, ale jest jedyną osobą, która ma o tym wszystkim chociaż mgliste pojęcie. Ale i tak łatwo było go rozszyfrować.
- Chyba jednak powinieneś. – Nie odpowiedziałem. Niczego teraz tak bardzo nie pragnąłem jak tego, żeby sobie poszedł. – Michał, zrozum, nie chcę się wpierdalać w nieswoje sprawy, ale musisz coś ze sobą zrobić, bo ochujeć można. Bartman jest zajęty, ma dziewczynę, kocha ją, w przyszłym roku biorą ślub, a ty zachowujesz się tak, jakbyś…
- Zamknij się – syknąłem. Pożałowałem tego, nie wiedziałem skąd we mnie tyle jadu i goryczy. – Zainteresuj się, kurwa, sobą.
- Chętnie, ale nie mam takiego problemu jak Ty. I w ogóle żyję inaczej. Poza tym, to o tobie mieliśmy gadać, a nie o mnie.
- To ty się uczepiłeś – warknąłem.
- No ale mimo wszystko. Misiek, powinieneś się jakoś rozerwać, może poznać jakie…ś fajne dziewczyny. – Zgromiłem go wzrokiem. Doskonale wiedział, że przegiął, ale wyraz jego twarzy mówił mi, że to było zamierzone.
- Wyjdź stąd. – Wycedziłem. Zacisnąłem dłoń w pięść starając się nie wybuchnąć. Damian doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o co mi chodzi, więc bez słowa wyszedł. Zakryłem twarz poduszką. Jak wkurzające jest przyznawanie komuś racji. A zwłaszcza temu kurduplowi.
Próbowałem zasnąć, ale nadaremno. Było kilka minut po 22.00, więc wziąłem swój odtwarzacz i zszedłem na dół z zamiarem przejścia się po okolicy. Minąłem Russella, ale ten skinął tylko w moją stronę, chociaż on.
A teraz musiałem tylko wyjść, zastanowić się, wiedzieć… Na dworze było ciemno i nawet ciepło jak na listopadowy wieczór. Włączyłem odtwarzacz i jak, na przekleństwo, pierwszą piosenką był Jego ulubiony kawałek. Goodbye for Now.
Przymknąłem delikatnie oczy, wolno stąpając po ściśle wyznaczonej ścieżce pobliskiego parku.
„- Mówiłem ci, że jesteś szurnięty? – Roześmiał się z mojej miny.
- No wiesz? – Wzruszyłem ramionami i udałem obrażonego.
- Frajer. Kochany. Ale frajer. – Poprawił się.
- Obiecasz mi coś? – Zapytałem, kiedy Zbyszek zajadał chyba czterdziestą truskawkę. Pokiwał twierdząco głową. – Jeśli kiedykolwiek coś między nami zaczęłoby się psuć, będziesz starał się to naprawić? To znaczy, nie – nie zrozum mnie źle, ja tylko… - Westchnąłem cicho.
Popatrzył na mnie chwilę, trudno było odgadnąć o czym w tym momencie myślał.
- Zawsze – musnąłem go delikatnie w czubek nosa i sięgnąłem po kolejny kawałek czekolady.”
- Nie, stary, nie rób sobie ze mnie jaj – usłyszałem gdzieś za sobą. Zdjąłem słuchawki i odwróciłem się gwałtownie zahaczając o korzeń. Poczułem błoto gdzieś na policzku. Ohyda. Chłopak zaczął się śmiać i ni stąd ni zowąd podał mi rękę. Zignorowałem go i podniosłem się z gleby.
- Co Ty tutaj robisz? – Naprawdę starałem się być miły.
- Może byś się przywitał? – Jak zwykle nie traktował niczego poważnie.
- No, na razie. – Minąłem go szybko, ale szarpnął mnie za rękę. Wyrwałem się i spojrzałem na niego zrezygnowany.
-No dobra, okej. Więc czemu się szlajasz w nocy po tej cygańskiej okolicy?
- Biegam, nie widać? – Zilustrowałem jego strój od góry do dołu. Miał na sobie swoją ulubioną zieloną bluzę i dresy tego samego koloru.
- Aha. Nagła przemiana duchowa czy coś, mam rozumieć? – Chciałem być sarkastyczny i nawet nie wiem, czy mi się to udało, gdyż mnie zignorował.
- A Ty? – Zapytał uśmiechając się szeroko. Co za typ.
- A… A ja już wracam, do zobaczenia.
- Jasne. Do zobaczenia. – Ten chłopak posiadał w sobie tyle energii, że wydawać by się to mogło zupełnie niemożliwe. Potrząsnąłem lekko głową i wróciłem do hotelu z postanowieniem, które zamierzam wykonać.
Zapomnieć o Bartmanie.
- A gdybym zapukał, to byś odpowiedział? Przypominam ci tylko, że ja też tutaj egzystuję – odpowiedziałem z przekąsem. Przewrócił oczami. - Czego chcesz?
- Pogadać. – Wzruszył lekko ramionami.
- Weź wyjdź. – Rzuciłem krótko. O czym on mógł chcieć rozmawiać? Co prawda nigdy nie poruszał przy mnie tematu Zbyszka, ale jest jedyną osobą, która ma o tym wszystkim chociaż mgliste pojęcie. Ale i tak łatwo było go rozszyfrować.
- Chyba jednak powinieneś. – Nie odpowiedziałem. Niczego teraz tak bardzo nie pragnąłem jak tego, żeby sobie poszedł. – Michał, zrozum, nie chcę się wpierdalać w nieswoje sprawy, ale musisz coś ze sobą zrobić, bo ochujeć można. Bartman jest zajęty, ma dziewczynę, kocha ją, w przyszłym roku biorą ślub, a ty zachowujesz się tak, jakbyś…
- Zamknij się – syknąłem. Pożałowałem tego, nie wiedziałem skąd we mnie tyle jadu i goryczy. – Zainteresuj się, kurwa, sobą.
- Chętnie, ale nie mam takiego problemu jak Ty. I w ogóle żyję inaczej. Poza tym, to o tobie mieliśmy gadać, a nie o mnie.
- To ty się uczepiłeś – warknąłem.
- No ale mimo wszystko. Misiek, powinieneś się jakoś rozerwać, może poznać jakie…ś fajne dziewczyny. – Zgromiłem go wzrokiem. Doskonale wiedział, że przegiął, ale wyraz jego twarzy mówił mi, że to było zamierzone.
- Wyjdź stąd. – Wycedziłem. Zacisnąłem dłoń w pięść starając się nie wybuchnąć. Damian doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o co mi chodzi, więc bez słowa wyszedł. Zakryłem twarz poduszką. Jak wkurzające jest przyznawanie komuś racji. A zwłaszcza temu kurduplowi.
Próbowałem zasnąć, ale nadaremno. Było kilka minut po 22.00, więc wziąłem swój odtwarzacz i zszedłem na dół z zamiarem przejścia się po okolicy. Minąłem Russella, ale ten skinął tylko w moją stronę, chociaż on.
A teraz musiałem tylko wyjść, zastanowić się, wiedzieć… Na dworze było ciemno i nawet ciepło jak na listopadowy wieczór. Włączyłem odtwarzacz i jak, na przekleństwo, pierwszą piosenką był Jego ulubiony kawałek. Goodbye for Now.
Przymknąłem delikatnie oczy, wolno stąpając po ściśle wyznaczonej ścieżce pobliskiego parku.
„- Mówiłem ci, że jesteś szurnięty? – Roześmiał się z mojej miny.
- No wiesz? – Wzruszyłem ramionami i udałem obrażonego.
- Frajer. Kochany. Ale frajer. – Poprawił się.
- Obiecasz mi coś? – Zapytałem, kiedy Zbyszek zajadał chyba czterdziestą truskawkę. Pokiwał twierdząco głową. – Jeśli kiedykolwiek coś między nami zaczęłoby się psuć, będziesz starał się to naprawić? To znaczy, nie – nie zrozum mnie źle, ja tylko… - Westchnąłem cicho.
Popatrzył na mnie chwilę, trudno było odgadnąć o czym w tym momencie myślał.
- Zawsze – musnąłem go delikatnie w czubek nosa i sięgnąłem po kolejny kawałek czekolady.”
- Nie, stary, nie rób sobie ze mnie jaj – usłyszałem gdzieś za sobą. Zdjąłem słuchawki i odwróciłem się gwałtownie zahaczając o korzeń. Poczułem błoto gdzieś na policzku. Ohyda. Chłopak zaczął się śmiać i ni stąd ni zowąd podał mi rękę. Zignorowałem go i podniosłem się z gleby.
- Co Ty tutaj robisz? – Naprawdę starałem się być miły.
- Może byś się przywitał? – Jak zwykle nie traktował niczego poważnie.
- No, na razie. – Minąłem go szybko, ale szarpnął mnie za rękę. Wyrwałem się i spojrzałem na niego zrezygnowany.
-No dobra, okej. Więc czemu się szlajasz w nocy po tej cygańskiej okolicy?
- Biegam, nie widać? – Zilustrowałem jego strój od góry do dołu. Miał na sobie swoją ulubioną zieloną bluzę i dresy tego samego koloru.
- Aha. Nagła przemiana duchowa czy coś, mam rozumieć? – Chciałem być sarkastyczny i nawet nie wiem, czy mi się to udało, gdyż mnie zignorował.
- A Ty? – Zapytał uśmiechając się szeroko. Co za typ.
- A… A ja już wracam, do zobaczenia.
- Jasne. Do zobaczenia. – Ten chłopak posiadał w sobie tyle energii, że wydawać by się to mogło zupełnie niemożliwe. Potrząsnąłem lekko głową i wróciłem do hotelu z postanowieniem, które zamierzam wykonać.
Zapomnieć o Bartmanie.
Nazajutrz obudziłem się o świcie.
Obróciłem się na drugi bok i niemal natychmiast tego pożałowałem. Poczułem
silny ból, jak gdyby coś rozsadzało mi czaszkę od wewnątrz. A mózg, to chyba
totalnie. To jedno i to samo? Jedną rękę przysunąłem do czoła i delikatnie
przywróciłem się do pozycji siedzącej. Rozejrzałem się dookoła i miałem ochotę
uciec i nigdy więcej tutaj nie wracać.
Na podłodze leżało kilkanaście puszek po piwie, a w powietrzu unosiła
się charakterystyczna woń alkoholu. Po prostu burdel. Doszedłem też do wniosku,
że najwyższy czas zapisać się na jaką terapię dla sfrustrowanych pedałów. W
przyszłości na pewno i tak tam trafię. Chyba, że wcześniej, najzwyczajniej w
świecie, kopnę w kalendarz.
Najwyraźniej zasnąłem, bo kiedy na powrót się ocknąłem usłyszałem gwar rozmów dochodzący z pokoju obok. Wstałem i wyjrzałem przez okno. Słońce było już wysoko na niebie. Kiedy spojrzałem na wyświetlacz telefonu, wstrzymałem oddech. Jedenaście nieodebranych połączeń od Zbyszka. Rzuciłem go z powrotem na łóżko, a sam podszedłem do lodówki w poszukiwaniu czegoś do picia. Tym razem miałem na myśli wodę.
- Hej, śpiochu. – Przywitał mnie Damian. Kiwnąłem w jego stronę i uśmiechnąłem się blado. Ktoś trzasnął drzwiami tak, że drgnąłem. Patryk szedł w naszą stronę z nosem wetkniętym w jakiś magazyn sportowy.
- A ty co, dziecka pilnujesz? Cześć Dziku, źle wyglądasz – rzucił mimochodem.
- Daj spokój, on sam próbował się wysapać, ale coś mu chyba nie wyszło – powiedział Wojtaszek z szyderczym wyrazem twarzy. Po chwili ryknęli śmiechem, a ja tylko wzruszyłem ramionami i spojrzałem na nich spode łba.
- Trzeba było sapać razem ze mną – mruknąłem i naprawdę miałem nadzieję, że oni stąd wyjdą. Albo lepiej, ja stąd wyjdę.
- Oooo, ktoś się sam nie potrafi zadowolić? – Patryk postanowił kontynuować temat. Naprawdę byłem wyrozumiały, do czasu.
- Odwal. Się. Kretynie. – Spojrzeli na mnie. Widać było, że są zdziwieni. No może tylko Czarnowski, Damian zdążył się już przyzwyczaić. Dla nich droczenie się było czymś normalnym.
- Ej, Michał, co jest? – Jak zawsze. Chociaż uśmiech zniknął z jego ust, oczy wciąż się śmiały. Łatwo było go rozszyfrować.
- Ciężka noc – odpowiedział za mnie towarzysz z pokoju, a Patryk rozejrzał się dookoła. Posłałem mu spojrzenie pełne wdzięczności.
- Po co czytasz to badziewie? – Usiłowałem szybko wybrnąć z tego niekorzystnego tematu, uwieszając się na gazecie.
- No jak to, co tydzień dwie strony są poświęcone nam, rozumiesz to? – Zachowywał się jak zwykle nielogicznie, ale to było w jego stylu, więc z kolei nie było się nad czym zastanawiać.
Wziąłem kanapkę z blatu. Nie wiadomo czyją, ale wyglądała na świeżą.
- I dlatego to kupujesz? Zawyżasz im tylko popyt na rynku – mruknąłem.
- Nie no, będę jak Damianek – całe życie w sieci. Kto, z kim, za ile i te sprawy.
- O co ci chodzi? – Odezwał się. – Czytam, bo lubię, nie twój interes raczej, co nie?
- Ej, ej, eeeej! Makarena, skończcie, co? – No tak, samiec alfa, Michał Ka., musi wkroczyć do akcji, bo się zażrą, a to będzie złe.
- Tak, właśnie – skwitował Wojtaszek. W ten oto sposób rozpoczynał się nowy, pełen uroku dzień.
Za kilka godzin mieliśmy być na parkingu i czekać na autobus do Jastrzębia-Zdroju, tymczasem siedziałem na łóżku ciesząc się z dobrze wykonanej roboty – pokój nadawał się do użytku. Sięgnąłem po jedną z książek na półce, jak się okazało, kulinarną i przewertowałem jej strony w poszukiwaniu czegoś, co chociaż wyglądałoby apetycznie. Podsumowując, to tak właściwie oglądałem obrazki. Bartman dzwonił średnio raz na piętnaście minut i bardzo, ale to bardzo starałem się nie odbierać tego pierdolonego telefonu.
Damian wpadł tylko raz, zapytać czy nie chcę, aby mi pomógł w ogarnięciu tego bałaganu. Podziękowałem, nie dogryzłem mu, byłem z siebie dumny.
W końcu postanowiłem obejrzeć jakiś film. Towarzysz z pokoju prawdopodobnie krzątał się po innych budach uprzykrzając niewinnym ludziom życie, albo coś w tym guście. Skakałem z jednego kanału na drugi, a w którymś momencie do pokoju wszedł Zbyszek i zaczął bacznie mi się przyglądać. Strasznie mnie to irytowało, ale naprawdę starałem się nie zwracać na niego uwagi.
- Boję się ciebie – mruknął, jakby dopiero teraz coś do niego dotarło.
- To sobie stąd idź – prychnąłem sarkastycznie.
- Nie odbierałeś, to się pofatygowałem. Wieczorem wyjeżdżamy, spakowałeś się chociaż?
- I może mi powiesz, że ciebie to akurat najwięcej obchodzi? – Nie miałem zamiaru wdawać się z nim w jakąś głębszą dyskusję, to nie miało sensu.
- Lorenzo mówił…
- Chuj mnie obchodzi, co mówił Lorenzo. Będę chciał, to się kurwa spakuję, dotarło? – Ponownie sięgnąłem po pilota. Zbyszek nie wiele myśląc usiadł obok kontynuując swoją obdukcję.
Siedzieliśmy w ciszy może przez kilka minut, kiedy zaczął kręcić się nerwowo.
- Do jedzenia bym sobie coś zrobił – oznajmił.
- Smacznego. – Wstał, odetchnąłem cicho, jednak nadaremno, gdyż za chwilę się cofnął.
- Naprawdę aż tak mnie nienawidzisz? – Nie odpowiedziałem. Nadal tępo gapiłem się w ekran telewizora.
- Rozumiem – szepnął po chwili. - Chciałem tylko…
- Skończ, okej? Mam dosyć tej twojej ciągłej litości. Po co to robisz? – Zerwałem się z kanapy nerwowo gestykulując. – To takie zabawne? Prosiłem cię, żebyś się ode mnie odpierdolił, czego w tym nie rozumiesz?
- Michał, proszę, wysłuchaj mnie. – Zauważył, że nie zaprzeczam, więc kontynuował. – Naprawdę nie chciałem, żeby to wszystko tak wyszło. Michał, proszę, uwierz mi. Gdyby to zależało ode mnie, nigdy… Nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Czyli, że to moja wina? – Wycedziłem, nerwowo pocierając rękoma.
- Tego nie powiedziałem. Wiem, że powinienem ci to wszystko wyjaśnić, wiem o tym. – Załamał mu się głos.
- Powiedz mi, co zrobiłem źle? Za rzadko mówiłem...?
- Nigdy nie mówiłeś…
- Nie jestem pierdolonym romantykiem, nie potrafię… – Nie wiedziałem, co mogłem powiedzieć, żeby go nie zranić. Cofnąłem się o kilka kroków. Chłopak spuścił głowę.
- Nie mów tak. Proszę Cię, nie mów tak.
- A jak? Spoko, kurwa, pójdę ruchać panienki, tak jak ty? – Poczułem łzy w kącikach oczy. Kurwa mać. Byłem cholernym mięczakiem.
- Pamiętasz co mi obiecałeś?! – Zibi tupnął, miał to w zwyczaju, kiedy się denerwował. – Michu, co ja mam zrobić?
- Rób co chcesz. – W jego oczach krył się ból. Poczułem się tak, jak gdyby wydano na mnie wyrok. Bardzo ciężki wyrok. Spojrzałem na niego i w tym momencie dotarło do mnie, że chce zrobić coś głupiego i zupełnie nieuzasadnionego. Nie wahając się podszedł bliżej i przyciągnął mnie do siebie, przywierając do moich ust. W pierwszej chwili chciałem go odrzucić, ale nie potrafiłem. Objąłem jego twarz rękoma, pochyliłem się nieco i musnąłem ustami płatek jego ucha. Uścisnął mnie mocniej.
Wiedziałem, że nie mogę na to pozwolić, to było zupełnie irracjonalne i bezpodstawne. Teraz już tak.
- Proszę Cię, zostaw mnie – szepnąłem cicho. Przetarłem szybko dłonią po policzku i cofnąłem się wychodząc bez słowa.
Najwyraźniej zasnąłem, bo kiedy na powrót się ocknąłem usłyszałem gwar rozmów dochodzący z pokoju obok. Wstałem i wyjrzałem przez okno. Słońce było już wysoko na niebie. Kiedy spojrzałem na wyświetlacz telefonu, wstrzymałem oddech. Jedenaście nieodebranych połączeń od Zbyszka. Rzuciłem go z powrotem na łóżko, a sam podszedłem do lodówki w poszukiwaniu czegoś do picia. Tym razem miałem na myśli wodę.
- Hej, śpiochu. – Przywitał mnie Damian. Kiwnąłem w jego stronę i uśmiechnąłem się blado. Ktoś trzasnął drzwiami tak, że drgnąłem. Patryk szedł w naszą stronę z nosem wetkniętym w jakiś magazyn sportowy.
- A ty co, dziecka pilnujesz? Cześć Dziku, źle wyglądasz – rzucił mimochodem.
- Daj spokój, on sam próbował się wysapać, ale coś mu chyba nie wyszło – powiedział Wojtaszek z szyderczym wyrazem twarzy. Po chwili ryknęli śmiechem, a ja tylko wzruszyłem ramionami i spojrzałem na nich spode łba.
- Trzeba było sapać razem ze mną – mruknąłem i naprawdę miałem nadzieję, że oni stąd wyjdą. Albo lepiej, ja stąd wyjdę.
- Oooo, ktoś się sam nie potrafi zadowolić? – Patryk postanowił kontynuować temat. Naprawdę byłem wyrozumiały, do czasu.
- Odwal. Się. Kretynie. – Spojrzeli na mnie. Widać było, że są zdziwieni. No może tylko Czarnowski, Damian zdążył się już przyzwyczaić. Dla nich droczenie się było czymś normalnym.
- Ej, Michał, co jest? – Jak zawsze. Chociaż uśmiech zniknął z jego ust, oczy wciąż się śmiały. Łatwo było go rozszyfrować.
- Ciężka noc – odpowiedział za mnie towarzysz z pokoju, a Patryk rozejrzał się dookoła. Posłałem mu spojrzenie pełne wdzięczności.
- Po co czytasz to badziewie? – Usiłowałem szybko wybrnąć z tego niekorzystnego tematu, uwieszając się na gazecie.
- No jak to, co tydzień dwie strony są poświęcone nam, rozumiesz to? – Zachowywał się jak zwykle nielogicznie, ale to było w jego stylu, więc z kolei nie było się nad czym zastanawiać.
Wziąłem kanapkę z blatu. Nie wiadomo czyją, ale wyglądała na świeżą.
- I dlatego to kupujesz? Zawyżasz im tylko popyt na rynku – mruknąłem.
- Nie no, będę jak Damianek – całe życie w sieci. Kto, z kim, za ile i te sprawy.
- O co ci chodzi? – Odezwał się. – Czytam, bo lubię, nie twój interes raczej, co nie?
- Ej, ej, eeeej! Makarena, skończcie, co? – No tak, samiec alfa, Michał Ka., musi wkroczyć do akcji, bo się zażrą, a to będzie złe.
- Tak, właśnie – skwitował Wojtaszek. W ten oto sposób rozpoczynał się nowy, pełen uroku dzień.
Za kilka godzin mieliśmy być na parkingu i czekać na autobus do Jastrzębia-Zdroju, tymczasem siedziałem na łóżku ciesząc się z dobrze wykonanej roboty – pokój nadawał się do użytku. Sięgnąłem po jedną z książek na półce, jak się okazało, kulinarną i przewertowałem jej strony w poszukiwaniu czegoś, co chociaż wyglądałoby apetycznie. Podsumowując, to tak właściwie oglądałem obrazki. Bartman dzwonił średnio raz na piętnaście minut i bardzo, ale to bardzo starałem się nie odbierać tego pierdolonego telefonu.
Damian wpadł tylko raz, zapytać czy nie chcę, aby mi pomógł w ogarnięciu tego bałaganu. Podziękowałem, nie dogryzłem mu, byłem z siebie dumny.
W końcu postanowiłem obejrzeć jakiś film. Towarzysz z pokoju prawdopodobnie krzątał się po innych budach uprzykrzając niewinnym ludziom życie, albo coś w tym guście. Skakałem z jednego kanału na drugi, a w którymś momencie do pokoju wszedł Zbyszek i zaczął bacznie mi się przyglądać. Strasznie mnie to irytowało, ale naprawdę starałem się nie zwracać na niego uwagi.
- Boję się ciebie – mruknął, jakby dopiero teraz coś do niego dotarło.
- To sobie stąd idź – prychnąłem sarkastycznie.
- Nie odbierałeś, to się pofatygowałem. Wieczorem wyjeżdżamy, spakowałeś się chociaż?
- I może mi powiesz, że ciebie to akurat najwięcej obchodzi? – Nie miałem zamiaru wdawać się z nim w jakąś głębszą dyskusję, to nie miało sensu.
- Lorenzo mówił…
- Chuj mnie obchodzi, co mówił Lorenzo. Będę chciał, to się kurwa spakuję, dotarło? – Ponownie sięgnąłem po pilota. Zbyszek nie wiele myśląc usiadł obok kontynuując swoją obdukcję.
Siedzieliśmy w ciszy może przez kilka minut, kiedy zaczął kręcić się nerwowo.
- Do jedzenia bym sobie coś zrobił – oznajmił.
- Smacznego. – Wstał, odetchnąłem cicho, jednak nadaremno, gdyż za chwilę się cofnął.
- Naprawdę aż tak mnie nienawidzisz? – Nie odpowiedziałem. Nadal tępo gapiłem się w ekran telewizora.
- Rozumiem – szepnął po chwili. - Chciałem tylko…
- Skończ, okej? Mam dosyć tej twojej ciągłej litości. Po co to robisz? – Zerwałem się z kanapy nerwowo gestykulując. – To takie zabawne? Prosiłem cię, żebyś się ode mnie odpierdolił, czego w tym nie rozumiesz?
- Michał, proszę, wysłuchaj mnie. – Zauważył, że nie zaprzeczam, więc kontynuował. – Naprawdę nie chciałem, żeby to wszystko tak wyszło. Michał, proszę, uwierz mi. Gdyby to zależało ode mnie, nigdy… Nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Czyli, że to moja wina? – Wycedziłem, nerwowo pocierając rękoma.
- Tego nie powiedziałem. Wiem, że powinienem ci to wszystko wyjaśnić, wiem o tym. – Załamał mu się głos.
- Powiedz mi, co zrobiłem źle? Za rzadko mówiłem...?
- Nigdy nie mówiłeś…
- Nie jestem pierdolonym romantykiem, nie potrafię… – Nie wiedziałem, co mogłem powiedzieć, żeby go nie zranić. Cofnąłem się o kilka kroków. Chłopak spuścił głowę.
- Nie mów tak. Proszę Cię, nie mów tak.
- A jak? Spoko, kurwa, pójdę ruchać panienki, tak jak ty? – Poczułem łzy w kącikach oczy. Kurwa mać. Byłem cholernym mięczakiem.
- Pamiętasz co mi obiecałeś?! – Zibi tupnął, miał to w zwyczaju, kiedy się denerwował. – Michu, co ja mam zrobić?
- Rób co chcesz. – W jego oczach krył się ból. Poczułem się tak, jak gdyby wydano na mnie wyrok. Bardzo ciężki wyrok. Spojrzałem na niego i w tym momencie dotarło do mnie, że chce zrobić coś głupiego i zupełnie nieuzasadnionego. Nie wahając się podszedł bliżej i przyciągnął mnie do siebie, przywierając do moich ust. W pierwszej chwili chciałem go odrzucić, ale nie potrafiłem. Objąłem jego twarz rękoma, pochyliłem się nieco i musnąłem ustami płatek jego ucha. Uścisnął mnie mocniej.
Wiedziałem, że nie mogę na to pozwolić, to było zupełnie irracjonalne i bezpodstawne. Teraz już tak.
- Proszę Cię, zostaw mnie – szepnąłem cicho. Przetarłem szybko dłonią po policzku i cofnąłem się wychodząc bez słowa.
Zostawiając wszystko na ostatnią
chwilę wrzucałem do walizki co popadnie. A to wszystko przez to, że musieliśmy
siedzieć tutaj przez tydzień. Trzeba było się jakoś zadomowić, przystosować do
warunków. Nie wiem o co chodziło, w końcu Bełchatów to niespełna 200km drogi od
Jastrzębia. Kiedy zorientowałem się, że wpakowałem do torby nieswoje wieszaki,
zamierzałem oddać je Damianowi. Spojrzałem na niego, ten w całej swej
rozciągłości wylegiwał się na zdecydowanie za małej dla niego kanapie.
- Dzięki za wieszaki. – Rzuciłem mu je w nogi, a ale nie zareagował. Podszedłem do niego i popchnąłem go tak, aby spadł.
- Co, gdzie mój pan Przytulak?! – Zerwał się niemal natychmiast z podłogi, a ja omal się nie popłakałem.
- I czego się cieszysz? – Burknął.
- Nic… Panie… Przytulaku. – Wykrztusiłem pomiędzy napadami śmiechu.
- Ogarnij chuja, błagam. – To naprawdę zabrzmiało jak prośba. Dobra, jak co?
- Okej, sory, widziałeś moją bluzę może? – Zapytałem zupełnie od niechcenia. Ale Damian miał w zwyczaju pożyczać cudze rzeczy bez zgody, więc to bardzo możliwe było to, że ona się gdzieś tutaj krzątała.
- Jaką? Tą w serducha? Nie wiem, ostatnio to ją na treningu miałeś. – Przewróciłem oczami.
- Tę szarą.
- Z tym kapturem? A sprawdzałeś u mnie pod łóżkiem?
- A co ona tam robi? – Rzuciłem, schylając się pod owe łóżko.
- Pożyczyłem. Wyglądasz w niej gejowsko, a na mnie pasuje idealnie.
- Wal się. – Zabrałem to, co moje i zauważając plamę po czymś czarnym, co wyglądało i pachniało jak smoła. Kątem oka zauważyłem wystający spod łóżka karton pizzy. Naprawdę bałem się tam zajrzeć, znając go mogło tam być wszystko.
- Czy ty wiesz, co zrobiłeś z tą bluzą, debilu?! – Wydarłem się na niego, kiedy tylko dokładnie się jej przyjrzałem. Czułem, jak krew napłynęła mi do twarzy.
- A, no, pobrudziła się.
- Pobrudziła się? Pobrudziła się?! – Dobra, nie szalej, powtarzałem w myślach.
- Ogarnij, daj se na wstrzymanie, co? – Zapadła cisza. – Michał, to nie jesteś Ty. Jesteś chodzącym cieniem, równie dobrze mogłoby cię tutaj nie być. Nikt by nie zauważył.
- I dobrze. – Skwitowałem krótko.
- I to wszystko przez Bartmana – mruknął po chwili.
- Nie, to wszystko przeze mnie. – Spojrzał na mnie ze współczuciem. Machnąłem ręką w geście rezygnacji i postanowiłem udać się do Łasko po proszek do prania. Albo chociaż rozpuszczalnik. Skakał właśnie po jednej z wielkich toreb podróżnych.
- Nie mogę zamknąć, pomożesz mi? – Przytaknąłem. Michał usiadł na walizce, a ja zacząłem ją zapinać. Nie miałem pojęcia co w niej było, ale wydawała się ciężka.
- Masz coś na to? – Podałem mu bluzę, a on przyjrzał się uważnie.
- Benzynę polecam. – Oddał mi ją, a za chwilę podszedł do jednej z szuflad i podał mi proszek.
- Wiesz, że jesteś pierdolnięty z tym wszystkim, nie?
- Ja? A to nie jest przypadkiem bluza Damiana? – Zmrużył oczy i wyrwał mi ją.
- Tak się składa, że nie. – Zabrałem mu rzecz i użyłem gestu środkowego palca. Roześmiał się.
- Dlaczego zawsze targasz to wszystko ze sobą? Przecież tutaj też można coś kupić, jakby co. – Nie, żeby mnie to interesowało, no ale jednak.
- Wolę być przygotowany. Na wszystko. Jeśli wiesz, co mam na myśli. – Kontynuował. Postukałem się w czoło dając mu do zrozumienia, że nie widzę w tym najmniejszego sensu.
- Niezły bajzel tutaj z Księżniczką macie. – To akurat był fakt. Przebywanie tutaj dłuższą chwilę stawało się przytłaczające.
- No, to rzeczy Ruska. – Rozejrzałem się jeszcze raz, wyszedłem bez słowa.
- Michał, chodź już, zaraz wyjeżdżamy! – Karol wołał mnie któryś raz z kolei, na co niechętnie musiałem zareagować. Przełożyłem torbę przez ramię i zszedłem na dół, gdzie już czekał autobus.
- Gdzie Martino? – Zapytałem Patryka, który właśnie wchodził do busa.
- Z drugiej strony, pakuje manatki – uśmiechnąłem się blado w jego kierunku. W tym samym momencie Damian podbiegł do nas zadowolony, jak zwykle.
- Ale będzie jazda!
- Co ty, nigdy autobusem nie jechałeś? – Zapytał Patryk z nutką sarkazmu w głosie.
- Nie, nie mówię o podróży. Stęskniłem się za Jaszczymbiem! – Wydawał się tym faktem podekscytowany.
- Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo. – Westchnąłem cicho. Wgramoliłem się na zwykle zajmowane przeze mnie miejsce. Nie zauważyłem nigdzie Zbyszka, co nawet było mi na rękę.
- Do Jastrzębia, heeej! – Zawołał Łasko. Kapitan postanowił zabawić się w niańkę przechadzając się wzdłuż autobusu. Urocze, doprawdy.
- No raczej. – Odpowiedział mu gromki cichot gdzieś z tyłu.
Dziecinada.
Sama podróż nie była jakoś szczególnie męcząca. Jak zwykle komuś coś zginęło, ktoś czegoś zapomniał, takie tam – standardy ułomnego podróżnika. Jednak cieszył mnie fakt, że to już dom. Zaśmiałem się gorzko, co od razu skłoniło Wojtaszka do kolejnych zaczepek. Nikt tak naprawdę nie wiedział jak wiele kosztuje mnie obecność tutaj. Kontuzje i przerwa od gry niczego nie załatwiają, to wszystko wydaje mi się zbyt bliskie. Miałem tylko nadzieję, że to wszystko się skończy i nie będzie już tego bólu… Że stanie mi się to zupełnie obojętne. Czy naprawdę aż tak wiele wymagam?
Stojąc tuż przed wejściem na halę, gdzie właśnie trwały ostatnie akcje spotkania Jastrzębskiego z ZAKSĄ nerwowo pstrykałem palcami. Zawsze tak robiłem w czasie meczu, z tym, że teraz jestem tutaj tylko w roli obserwatora. Sam nie jestem też tak do końca pewien co mnie tutaj przywiodło. W końcu nie po to ryzykowałem rozwiązaniem kontraktu na rzecz chwilowej niedyspozycji z powodów rodzinnych. A że to kłamstwo, to mniej istotny fakt. Zerknąłem na parkiet, nie widział mnie. Przeklinałem siebie w duchu za to, że tutaj jestem. Co chciałem przez to osiągnąć? Wmawiać sobie, kolejny raz, że nie mam tutaj czego szukać? Że to już koniec? Długi gwizdek sędziego sprowadził mnie na ziemię, chociaż minęło tak wiele czasu nadal nie potrafiłem się z tym pogodzić. Chwile niezdecydowania okazały się zgubne, cofając się usłyszałem wołanie. Zbyszek podbiegł w moją stronę, a kiedy się obróciłem zwolnił kroku.
- Cześć, Michu. – Patrzył w bok, miałem nieodparte wrażenie, że czuł się niezręcznie. W końcu, jak mógł się czuć?
- Hej – odpowiedziałem cicho. Zapadła cisza. – Naprawdę dobry mecz, ten set był twój.
- Widziałeś? – W kącikach ust chłopaka pojawił się skromny uśmiech. – Jak długo tutaj jesteś?
- Od początku – wyjaśniłem. – Musiałem…
- Oj, przestań. – Przez chwilę patrzyłem mu w oczy, wszystkie wspomnienia powróciły. Tak żywe i zupełnie realistyczne.
- Myśl sobie co chcesz, ale to wiele dla mnie znaczy – szepnął, spuszczając głowę w dół. – Tęsknię za tobą.
Usłyszałem jego głos. Pełen współczucia, czy czegoś, czego nawet nie jestem w stanie z niczym utożsamić. Nienawidziłem, kiedy zaczynał mówić w ten sposób. Nabrałem powietrza w płuca i starałem się nie dać po sobie poznać oznak słabości. Kolejnej.
- Chciałem tylko…
- Zibi? Zibi, gdzie tam się szlajasz? Chodź do nas! – Usłyszeliśmy wołanie chłopaków z zespołu. Szlag by to.
- Muszę iść – szepnął cicho. Pokiwałem wolno głową.
- Do zobaczenia. – Nie czekając na odpowiedź cofnąłem się i ruszyłem ku wyjściu. Wtedy obróciłem się w jego stronę jeszcze raz, odszedł.
Nie wytrzymałem. Kiedy tylko zatrzasnęły się za mną drzwi próbowałem zrobić cokolwiek, co dałoby ulgę chociaż na moment. Uderzyłem ręką w ścianę, raz, drugi, kolejny. Osunąłem się na ziemię. Miałem wrażenie, że przestałem czuć. Jakby nic dla mnie nie istniało, taka cholerna pustka. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że czyjeś ramiona zaciskały się na moich, dłoń mierzwiącą moje włosy i cichy szept, zupełnie dla mnie niezrozumiały.
- Zostaw! Nie no, zostaw mówię! – Wyrwałem się z uścisku.
- Michał, posłuchaj… - Zbyszek zaczął, jednak nie pozwoliłem mu dokończyć.
- Ty myślisz, że zabawny jesteś? – Odsunąłem się nieznacznie i pokręciłem głową z rezygnacją.
Biłem się w myślach sam ze sobą. W końcu On stał przede mną, a ja nie byłam w stanie się ruszyć. – Czekałem na Ciebie całymi latami, było dobrze, potem jedna chwila, jeden moment… Naprawdę ci ufałem, przecież wiesz ty to wszystko wiesz! – Krzyczałem. Nie potrafiłem tego opanować, to wszystko było silniejsze ode mnie.
Zibi podniósł wzrok odszukując mojego spojrzenia. Podszedł tak blisko, że sam już nie wiedziałem co mogłem zrobić. Westchnąłem zrezygnowany, wtedy kolejny raz mnie przytulił.
- Przepraszam – szepnął mi do ucha. Zaczął to powtarzać, poczułem jego łzy na policzku. Tym razem wiedziałem, co mam zrobić. Co muszę zrobić.
- Przepraszam. Zniszczyłem Ci życie, tak bardzo cię za to cholernie przepraszam.
Kiedy to powiedział, nogi miałem miękkie jak z waty. Ale co innego mi zostało?
Zacisnąłem dłoń w pięść i przesunąłem ją do ust.
- Pomyśl o mnie czasem - załkałem cicho i odwróciłem się chcąc stąd uciec, być jak najdalej od tego miejsca. Jak najdalej od swojego życia.
_________________________________________
Ta-dam. Poleciało cukrem, wiem. Wyjaśniając kilka niedociągnięć - akcja cofnęła się o jeden sezon (chociaż kilku graczy z tego sezonu tam znajdziecie).
Gdybyście tak chcieli powiedzieć, jeżeli już dotrwaliście do końca - a to nie lada wyczyn! :D - co o tym sądzicie, to byłabym wdzięczna.
- Dzięki za wieszaki. – Rzuciłem mu je w nogi, a ale nie zareagował. Podszedłem do niego i popchnąłem go tak, aby spadł.
- Co, gdzie mój pan Przytulak?! – Zerwał się niemal natychmiast z podłogi, a ja omal się nie popłakałem.
- I czego się cieszysz? – Burknął.
- Nic… Panie… Przytulaku. – Wykrztusiłem pomiędzy napadami śmiechu.
- Ogarnij chuja, błagam. – To naprawdę zabrzmiało jak prośba. Dobra, jak co?
- Okej, sory, widziałeś moją bluzę może? – Zapytałem zupełnie od niechcenia. Ale Damian miał w zwyczaju pożyczać cudze rzeczy bez zgody, więc to bardzo możliwe było to, że ona się gdzieś tutaj krzątała.
- Jaką? Tą w serducha? Nie wiem, ostatnio to ją na treningu miałeś. – Przewróciłem oczami.
- Tę szarą.
- Z tym kapturem? A sprawdzałeś u mnie pod łóżkiem?
- A co ona tam robi? – Rzuciłem, schylając się pod owe łóżko.
- Pożyczyłem. Wyglądasz w niej gejowsko, a na mnie pasuje idealnie.
- Wal się. – Zabrałem to, co moje i zauważając plamę po czymś czarnym, co wyglądało i pachniało jak smoła. Kątem oka zauważyłem wystający spod łóżka karton pizzy. Naprawdę bałem się tam zajrzeć, znając go mogło tam być wszystko.
- Czy ty wiesz, co zrobiłeś z tą bluzą, debilu?! – Wydarłem się na niego, kiedy tylko dokładnie się jej przyjrzałem. Czułem, jak krew napłynęła mi do twarzy.
- A, no, pobrudziła się.
- Pobrudziła się? Pobrudziła się?! – Dobra, nie szalej, powtarzałem w myślach.
- Ogarnij, daj se na wstrzymanie, co? – Zapadła cisza. – Michał, to nie jesteś Ty. Jesteś chodzącym cieniem, równie dobrze mogłoby cię tutaj nie być. Nikt by nie zauważył.
- I dobrze. – Skwitowałem krótko.
- I to wszystko przez Bartmana – mruknął po chwili.
- Nie, to wszystko przeze mnie. – Spojrzał na mnie ze współczuciem. Machnąłem ręką w geście rezygnacji i postanowiłem udać się do Łasko po proszek do prania. Albo chociaż rozpuszczalnik. Skakał właśnie po jednej z wielkich toreb podróżnych.
- Nie mogę zamknąć, pomożesz mi? – Przytaknąłem. Michał usiadł na walizce, a ja zacząłem ją zapinać. Nie miałem pojęcia co w niej było, ale wydawała się ciężka.
- Masz coś na to? – Podałem mu bluzę, a on przyjrzał się uważnie.
- Benzynę polecam. – Oddał mi ją, a za chwilę podszedł do jednej z szuflad i podał mi proszek.
- Wiesz, że jesteś pierdolnięty z tym wszystkim, nie?
- Ja? A to nie jest przypadkiem bluza Damiana? – Zmrużył oczy i wyrwał mi ją.
- Tak się składa, że nie. – Zabrałem mu rzecz i użyłem gestu środkowego palca. Roześmiał się.
- Dlaczego zawsze targasz to wszystko ze sobą? Przecież tutaj też można coś kupić, jakby co. – Nie, żeby mnie to interesowało, no ale jednak.
- Wolę być przygotowany. Na wszystko. Jeśli wiesz, co mam na myśli. – Kontynuował. Postukałem się w czoło dając mu do zrozumienia, że nie widzę w tym najmniejszego sensu.
- Niezły bajzel tutaj z Księżniczką macie. – To akurat był fakt. Przebywanie tutaj dłuższą chwilę stawało się przytłaczające.
- No, to rzeczy Ruska. – Rozejrzałem się jeszcze raz, wyszedłem bez słowa.
- Michał, chodź już, zaraz wyjeżdżamy! – Karol wołał mnie któryś raz z kolei, na co niechętnie musiałem zareagować. Przełożyłem torbę przez ramię i zszedłem na dół, gdzie już czekał autobus.
- Gdzie Martino? – Zapytałem Patryka, który właśnie wchodził do busa.
- Z drugiej strony, pakuje manatki – uśmiechnąłem się blado w jego kierunku. W tym samym momencie Damian podbiegł do nas zadowolony, jak zwykle.
- Ale będzie jazda!
- Co ty, nigdy autobusem nie jechałeś? – Zapytał Patryk z nutką sarkazmu w głosie.
- Nie, nie mówię o podróży. Stęskniłem się za Jaszczymbiem! – Wydawał się tym faktem podekscytowany.
- Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo. – Westchnąłem cicho. Wgramoliłem się na zwykle zajmowane przeze mnie miejsce. Nie zauważyłem nigdzie Zbyszka, co nawet było mi na rękę.
- Do Jastrzębia, heeej! – Zawołał Łasko. Kapitan postanowił zabawić się w niańkę przechadzając się wzdłuż autobusu. Urocze, doprawdy.
- No raczej. – Odpowiedział mu gromki cichot gdzieś z tyłu.
Dziecinada.
Sama podróż nie była jakoś szczególnie męcząca. Jak zwykle komuś coś zginęło, ktoś czegoś zapomniał, takie tam – standardy ułomnego podróżnika. Jednak cieszył mnie fakt, że to już dom. Zaśmiałem się gorzko, co od razu skłoniło Wojtaszka do kolejnych zaczepek. Nikt tak naprawdę nie wiedział jak wiele kosztuje mnie obecność tutaj. Kontuzje i przerwa od gry niczego nie załatwiają, to wszystko wydaje mi się zbyt bliskie. Miałem tylko nadzieję, że to wszystko się skończy i nie będzie już tego bólu… Że stanie mi się to zupełnie obojętne. Czy naprawdę aż tak wiele wymagam?
Stojąc tuż przed wejściem na halę, gdzie właśnie trwały ostatnie akcje spotkania Jastrzębskiego z ZAKSĄ nerwowo pstrykałem palcami. Zawsze tak robiłem w czasie meczu, z tym, że teraz jestem tutaj tylko w roli obserwatora. Sam nie jestem też tak do końca pewien co mnie tutaj przywiodło. W końcu nie po to ryzykowałem rozwiązaniem kontraktu na rzecz chwilowej niedyspozycji z powodów rodzinnych. A że to kłamstwo, to mniej istotny fakt. Zerknąłem na parkiet, nie widział mnie. Przeklinałem siebie w duchu za to, że tutaj jestem. Co chciałem przez to osiągnąć? Wmawiać sobie, kolejny raz, że nie mam tutaj czego szukać? Że to już koniec? Długi gwizdek sędziego sprowadził mnie na ziemię, chociaż minęło tak wiele czasu nadal nie potrafiłem się z tym pogodzić. Chwile niezdecydowania okazały się zgubne, cofając się usłyszałem wołanie. Zbyszek podbiegł w moją stronę, a kiedy się obróciłem zwolnił kroku.
- Cześć, Michu. – Patrzył w bok, miałem nieodparte wrażenie, że czuł się niezręcznie. W końcu, jak mógł się czuć?
- Hej – odpowiedziałem cicho. Zapadła cisza. – Naprawdę dobry mecz, ten set był twój.
- Widziałeś? – W kącikach ust chłopaka pojawił się skromny uśmiech. – Jak długo tutaj jesteś?
- Od początku – wyjaśniłem. – Musiałem…
- Oj, przestań. – Przez chwilę patrzyłem mu w oczy, wszystkie wspomnienia powróciły. Tak żywe i zupełnie realistyczne.
- Myśl sobie co chcesz, ale to wiele dla mnie znaczy – szepnął, spuszczając głowę w dół. – Tęsknię za tobą.
Usłyszałem jego głos. Pełen współczucia, czy czegoś, czego nawet nie jestem w stanie z niczym utożsamić. Nienawidziłem, kiedy zaczynał mówić w ten sposób. Nabrałem powietrza w płuca i starałem się nie dać po sobie poznać oznak słabości. Kolejnej.
- Chciałem tylko…
- Zibi? Zibi, gdzie tam się szlajasz? Chodź do nas! – Usłyszeliśmy wołanie chłopaków z zespołu. Szlag by to.
- Muszę iść – szepnął cicho. Pokiwałem wolno głową.
- Do zobaczenia. – Nie czekając na odpowiedź cofnąłem się i ruszyłem ku wyjściu. Wtedy obróciłem się w jego stronę jeszcze raz, odszedł.
Nie wytrzymałem. Kiedy tylko zatrzasnęły się za mną drzwi próbowałem zrobić cokolwiek, co dałoby ulgę chociaż na moment. Uderzyłem ręką w ścianę, raz, drugi, kolejny. Osunąłem się na ziemię. Miałem wrażenie, że przestałem czuć. Jakby nic dla mnie nie istniało, taka cholerna pustka. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że czyjeś ramiona zaciskały się na moich, dłoń mierzwiącą moje włosy i cichy szept, zupełnie dla mnie niezrozumiały.
- Zostaw! Nie no, zostaw mówię! – Wyrwałem się z uścisku.
- Michał, posłuchaj… - Zbyszek zaczął, jednak nie pozwoliłem mu dokończyć.
- Ty myślisz, że zabawny jesteś? – Odsunąłem się nieznacznie i pokręciłem głową z rezygnacją.
Biłem się w myślach sam ze sobą. W końcu On stał przede mną, a ja nie byłam w stanie się ruszyć. – Czekałem na Ciebie całymi latami, było dobrze, potem jedna chwila, jeden moment… Naprawdę ci ufałem, przecież wiesz ty to wszystko wiesz! – Krzyczałem. Nie potrafiłem tego opanować, to wszystko było silniejsze ode mnie.
Zibi podniósł wzrok odszukując mojego spojrzenia. Podszedł tak blisko, że sam już nie wiedziałem co mogłem zrobić. Westchnąłem zrezygnowany, wtedy kolejny raz mnie przytulił.
- Przepraszam – szepnął mi do ucha. Zaczął to powtarzać, poczułem jego łzy na policzku. Tym razem wiedziałem, co mam zrobić. Co muszę zrobić.
- Przepraszam. Zniszczyłem Ci życie, tak bardzo cię za to cholernie przepraszam.
Kiedy to powiedział, nogi miałem miękkie jak z waty. Ale co innego mi zostało?
Zacisnąłem dłoń w pięść i przesunąłem ją do ust.
- Pomyśl o mnie czasem - załkałem cicho i odwróciłem się chcąc stąd uciec, być jak najdalej od tego miejsca. Jak najdalej od swojego życia.
_________________________________________
Ta-dam. Poleciało cukrem, wiem. Wyjaśniając kilka niedociągnięć - akcja cofnęła się o jeden sezon (chociaż kilku graczy z tego sezonu tam znajdziecie).
Gdybyście tak chcieli powiedzieć, jeżeli już dotrwaliście do końca - a to nie lada wyczyn! :D - co o tym sądzicie, to byłabym wdzięczna.