wtorek, 23 lipca 2013

Deszczowy dzień: cz. III



                Spotkanie w jastrzębskiej hali trwało w najlepsze, wrzawa kibiców jednej i drugiej drużyny wywoływała na twarzy Bartmana nieśmiały uśmiech. Był zły, kiedy trener postanowił, jak to ładnie określił,  dać mu dzisiaj wolne. Teraz czuł się dobrze, ale doskonale wiedział, że takie sytuacje będą zdarzały się coraz częściej. Nie chciał właśnie teraz zakrzątać sobie tym głowy i z całych sił starał się nie zerkać na Kubiaka, który prawdopodobnie rozgrywał jeden z najlepszych meczów swojego życia. Michał zawsze był niepokornym typem, który całą swoją frustrację przelewał na grę i robił to w tym momencie bez zwątpienia, bez chwili zawahania. Zbyszek nawet ucieszył się, że ostatecznie nie zagrał – Kubiak z pewnością sprowadziłby go na ziemię. Póki co, zamierzał dotrwać do końca spotkania jako kibic. Rozdał z uśmiechem kilka autografów, zamienił parę słów z kibicami, ale to  było za mało. Jego życie dobiegało końca, a on nie wciąż nie potrafił odpuścić. To wszystko go przygniatało, chciał szczerze porozmawiać z Kubiakiem, ale bał się odrzucenia? Nie potrafił tego zdefiniować, nie chciał się angażować, nie chciał kolejny raz go krzywdzić. Po prostu nie chciał cierpieć. A co innego mógł zrobić? Nie zdawał sobie sprawy z uczuć Kubiaka, z jego przygnębienia i zainteresowania. Nie wiedział, że Michał wypytuje Ignaczaka o wszystkie szczegóły jego życia, a ten bez zastanowienia opowiada mu o każdym jego dowcipie, każdym upadku, każdej radości z meczu nie ukrywając przed nim niczego. Nie omieszka wspomnieć o tym jak bardzo przygaszony jest w Rzeszowie. Kiedy Ignaczak tylko rozpoczynał ten temat rozmowa się urywała, Kubiak nie był gotowy na nocne zwierzenia starszemu koledze. Kiedy dowiedział się, że Zbyszek nie zagra w tak długo wyczekiwanym przez niego meczu poczuł się, jak gdyby ktoś wymierzył mu siarczysty policzek. Nie wiedział tylko dlaczego tak się stało.

                Spotkanie dobiegło końca, nagroda MVP bez wątpienia została przyznana Kubiakowi. Bartman zdobył się na drobne oklaski wraz z tłumem. Był pod wrażeniem postępu Miśka, już długo nie widział go w akcji. Nie potrafił przysiąść przed telewizorem i oglądać meczów Jastrzębskiego Węgla, zbyt wiele go to kosztowało.  Pomyślał o teczce, którą na całe szczęście zostawił w Rzeszowie -  ostatnim razem niewiele brakowało, a Ignaczak dobrałby się do niej bez słowa uprzedzenia. A tego za wszelką cenę Zbyszek próbował uniknąć. Przecież nikt nie mógł się dowiedzieć. Jeszcze nie teraz. 

                 Hala opustoszała, a sam Bartman postanowił skierować się w stronę szatni rzeszowskiej drużyny. Wiedział, że nie będzie im do śmiechu, porażka zawsze bolała. Jednak tym razem Rzeszowianie bez słowa protestu musieli uznać wyższość drużyny z Jastrzębia. A mówiono, że deszczowe dni nie służą Jastrzębianom. Zbyszek chciał jak najszybciej opuścić mury tej hali – najzwyczajniej w świecie chciał uciec. Drzwi szatni pomarańczowych zatrzasnęły się z impetem, a towarzyszył temu charakterystyczny męski śmiech i właśnie ten śmiech Bartman rozpoznałby wszędzie. Poczuł jak zamiera mu serce, jak na jego twarz wkrada się szeroki uśmiech. Obserwował reakcję Michała, który lekko zmieszany rozejrzał się dookoła. Zibi wiedział o czym myślał. Dokładnie o tym samym, co on. Uwielbiał te ogniki błyskające w jego oczach, które za każdym razem przyprawiały go o dreszcz. 

          - Cześć – szepnął nieśmiało unosząc lekko rękę. Na twarzy Kubiaka rysowało się wiele emocji, których Zbyszek nie był w stanie uchwycić. Żal, ten zdecydowanie przeważał. Cóż, nie miał prawa mieć mu tego za złe.  Bartman opuścił głowę, nie miał siły zdobyć się chociażby na słowo wyjaśnienia. Sam doprowadził ich relację do tego punktu, w jakim znajdują się teraz i uważał to za największy błąd swojego życia. Każdego dnia, każdej godziny i w każdej minucie żałował. Chciał to naprawić, ale teraz było już za późno. 

Długie palce oplotły jego twarz, ciepły oddech delikatnie muskał bartmanowe usta by po chwili poczuć przyjemne ciepło miękkich warg Kubiaka. Michał skierował ich do najbliższego korytarza w obawie przed nieproszonymi obserwatorami, tak jak robił to wcześniej. Zbyszek mruknął cicho i odsunął go od siebie. Przecież obiecał sobie co innego! Nie mógł kolejny raz patrzeć na cierpienie najważniejszej dla niego osoby. Niebieskooki szarpnął Bartmana za bluzę, stopniowo rozluźniając uścisk. 

- Dlaczego Ty mi to robisz, skurwielu? - warknął po chwili, aby ponownie zatopić się w brutalnym pocałunku. Ręce Michała powędrowały niżej, sięgając pod bluzę Bartmana. 

- To się nie uda – Zbyszek przegryzł wargę starając się odwrócić wzrok od hipnotyzującego spojrzenia przyjaciela. Cofnął się chowając ręce w kieszeniach wytartych dżinsów. Kubiak uniósł głowę nie dając po sobie poznać kolejnego ciosu.

- I to dlatego wyjechałeś? Właśnie dlatego zostawiłeś mnie tutaj samego bez słowa? A pomyślałeś w tym wszystkim chociaż przez moment jak ja się czuję? Kurewsko, Zibi. Kurewsko się z tym czuję. 

Bartman chciał w jakiś sposób zaprzeczyć, ale uciążliwa klucha w gardle nie pozwalała mu wypowiedzieć ani jednego słowa. 

- I wiesz jaki jest twój problem? Wszystkich traktujesz tak samo, nie pozwalasz sobie pomóc i każdego odsyłasz z kwitkiem. Nawet tego, któremu na tobie najbardziej zależy i kto jest w stanie poświęcić dla ciebie wszystko, a Ty go po prostu potraktowałeś jak śmiecia. – Stopniowo ściszał głos. Nienawidził tego uczucia, kiedy wszystko co ma rozsypuje się w jednej chwili. 

- Michał, ja… - umieram, przeszło mu przez myśl. Nie wiedział jak miał mu o tym powiedzieć. Nie chciał, po prostu nie chciał, nie potrafił. Z drugiej strony, jeżeli kolejne kłamstwo choć przez moment mogło wywołać uśmiech na twarzy Michała, był gotowy kłamać cały czas. 

- Ja nie chcę, żebyś kolejny raz… Nie chcę, żebyś się mną zadręczał – wydusił po chwili. Brunet przewrócił oczami, składając ręce w geście rezygnacji. Przydusił go do ściany zakleszczając w uścisku. Starał się zatrzymać jego rozbiegane spojrzenie, które ewidentnie coś ukrywało. Jednocześnie to właśnie spojrzenie znaczyło dla niego najwięcej. Odważył się musnąć opuszkami palców jego policzek, zatrzymując się przez ułamek sekundy na kąciku ust. Kubiak nie rozumiał dlaczego Zbyszek cały czas tak usilnie próbował go do siebie zniechęcić. Przecież on nadal go kochał, nie potrzebował zapewnień. Czuł to.

- Zibi, ja, ja zrobię wszystko, tylko proszę… Proszę, zostań – szepnął łamiącym się głosem. Zielonooki nie był w stanie zebrać myśli, to działo się za szybko. Nie potrafił też odmówić, tak bardzo nie chciał go krzywdzić. 

- Zostanę.

Chociaż wiedział, że kolejna rozłąka zaboli najbardziej.




KONIEC
_______________________________________________________
Ekhm, no. Mam dzisiaj lot na księżyc.Zdecydowanie powinnam przestać pisać po nocach.
W planach miniatura - trochę mi to zejdzie, ale będzie (hip-hip, hurra!). I zbieram się na coś niezbychiałowego, ale to jeszcze się zobaczy.
Póki co, żegnam się z wami tym jakże smutnym akcentem.

niedziela, 21 lipca 2013

Deszczowy dzień: cz. II

Kurwa mać. Lepiej tego ująć nie można. Zbyszek poczuł ostry ból gdzieś z tyłu głowy i wiedział, że na śmierć nie mógł liczyć. Ewidentnie nie miał szczęścia.

- Zibi? E, Zbychu? - Ktoś ściskał nerwowo jego dłoń, a ten szarpnął nią lekko. 

- Rusin, on poruszył dłonią! - Zawołał ktoś na tyle głośno, że hałas ranił chłopakowi uszy. Zacisnął mocniej powieki.

- Zibi no, proszę cię! Powiedz, że żyjesz. Nie umieraj skurwielu! - Usłyszał krótki śmiech gdzieś w odległym kącie. 

- Kosa, daj spokój, zostaw, bo niechcący sam go zabijesz. – Kosok czuł się zdezorientowany. Z jednej strony przerażała go ta sytuacja a z drugiej czuł się cholernie winny, że zostawił go wtedy samego.

- Zibi, bracie, słyszysz mnie? - Zapytał Jacek, fizjoterapeuta drużyny. Trochę nieogarnięty, jak to ludzie z polskiej służby zdrowia. Cokolwiek on miał z tym wspólnego.  Bartman mimowolnie zamrugał. Koniec wolności, koniec spokoju. Po kilku sekundach ciszy doszło go westchnięcie. Zbyszek stwierdził, że najwyraźniej czekano na jakąkolwiek reakcję z jego strony.

- Spierdalaj - wyjąkał. Zaczął kontaktować ze światem. Wiedział, że coś się stało, jednak nie zapamiętał niczego, prócz tępego bólu z tyłu głowy.

- Nie denerwuj się, stary. – Grzesiek wyszczerzył się. Tak, chociaż on miał powód do radości. - Jak się cieszę, że żyjesz! - Wydawał się tym faktem podekscytowany.

- Nie jestem twoim gejem - burknął brunet próbując obrócić się na drugą stronę. Syknął, pożałował tej decyzji.

- Co jest? - Powoli otworzył oczy, jednak jasne światło raziło go niemiłosiernie.

- Straciłeś przytomność, Kosa mówił, że nic nie jadłeś i jesteś markotny, źle się czujesz? - Zibi spojrzał na Kosoka z iskierką mordu w oczach.

- Ten chuj kłamie.

- Jacek, nie słuchaj go, siekiera ma rację – tym razem głos zabrał Krzysiek. Teraz już wiedział, do kogo należał ten krótki chichot! Kolejny zdrajca.

- W takim razie, sorry, Zbyszku. Kroplówka i odpoczywaj, może ogarniesz do wieczora.

- Kroplówka? - Jęknął. Miał wrażenie, że pisnął, a miny kolegów to potwierdzały, mimo wszystko nie chciał czuć się bardziej upokorzony niż teraz. - Dobra, co chcesz. Co tak cicho, gdzie reszta?

 - Na treningu, tylko my zostaliśmy. No i Olieg gdzieś się tam kręcił, ale Andrzej go wykiwał, jak zwykle – Igła ryknął śmiechem. Bartman nie zrozumiał żartu, ale to nie było istotne. Nienawidził ich za to. Tolerował, szanował, ale w tej chwili po prostu z całego serca nienawidził. Przez nich miał spędzić pół dnia z igłą w ramieniu. Z drugiej strony nie dziwił im się, sam pewnie też zareagowałby podobnie. 

Zbyszek siedział na łóżku i rozglądał się nerwowo po pokoju. Uciekłby stamtąd, gdyby nie ta cholerna kroplówka, którą na siłę mu podłączono i na nic zdały się jego błagania i modlitwy. Dodatkowo nie mógł znieść tych ukradkowych spojrzeń Ignaczaka, który uparł się, że zostanie jego osobistą pielęgniarką.

- Która godzina? - Burknął Zibi.

- Czternasta, zaraz obiad – odpowiedział i odwrócił się w jego stronę. - Nie lubisz igieł?

- No kurwa, a jak myślisz? To przez ciebie, tępy chuju! A nie, przepraszam. Nienawidzę igieł. Niedobrze mi się robi. Możesz już ją wziąć, bardzo proszę, tępy chuju? - Bartman przybrał minę skazanego na wieczne męki i spojrzał na Ignaczaka. Ufał, że to pomoże i ten stąd wyjdzie, chociaż próbował już wszystkiego. Chłopak przyjrzał mu się bacznie.

- Bawi cię to? Stary, moja cierpliwość też kiedyś się skończy. Ty myślisz, że co? Nie mam zamiaru znosić twoich zachcianek i ciągłych pretensji pod moim adresem. Czepiasz się każdego dookoła, no kurwa! A tępy chuj, to mój tekst i kij ci w dupę, sadysto! – Zielonooki nie mógł powstrzymać uśmiechu. Poczucie humoru Krzyśka zawsze będzie wyprowadzało go z równowagi z tym, że w tym momencie akurat tego potrzebował.

- Dobra, dziadku. Przepraszam. - Zibi zwinnie pozbył się swojej udręki odetchnął głęboko.

- Wiesz, że Jacuś się zdenerwuje? – Ignaczak zmarszczył brwi.

- A wiesz, że ty mnie denerwujesz? Jacek, to Jacek, nic mi nie jest, a chyba wiem lepiej jak się czuję, niż on. - W tym samym momencie lekko zakręciło mu się w głowie, naprawdę lekko.

- E, na pewno wszystko okej? - Zapytał niby to mimochodem.

- Siedzę tutaj trzy godziny, czuję się dobrze, chce mi się szczać, mogę iść? - Wyrecytował Zbyszek. Krzysiek spojrzał na niego i tylko skinął głową.

- Nie boli Cię głowa, nie masz zawrotów? Bo wiesz, że uderzy...

- Nie, nic mi nie jest. To wszystko, panie doktorze? - Przerwał niegrzecznie. Zmierzył starszego kolegę spojrzeniem i w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Rusin.

- Nie no, kurwa.

- Nie byłbym taki pewien, czy nic ci nie jest. - Krzysiek wzdrygnął się mimowolnie i spojrzał z troską na przyjaciela.

- Właśnie, jak wrócimy do Rzeszowa, to śmigasz mi na badanie krwi. Te papiery przekażesz swojemu lekarzowi prowadzącemu, doktorowi Krajewskiemu, dobrze pamiętam? - Zapytał lekarz wyręczając Bartmanowi kopertę z dokumentami. Ten skinął głową.

- Znowu igła?

- To konieczne, ostatnio nie robiłeś tych badań, takie tam drobiazgi. Po prostu dokumentacja musi się zgadzać, rozumiesz.

- Dobra, okej - burknął chłopak. Chciał stąd wyjść jak najszybciej, miał wrażenie, że ten pokój będzie mu się śnił po nocach.

- Zibi, żeby było jasne... - zaczął. – Kosa z Igłą o wszystkim wiedzą i zarzekali się, że osobiście dopilnują, żebyś te badania zrobił. Podejrzewam przemęczenie, ale w twoim wieku i przy twojej kondycji, to niepokojące.

- Jasne – syknął. – Zajebiście.

Wyszedł z pomieszczenia i na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Wojtek właśnie otwierał drzwi do swojego pokoju, więc Zibi podniósł głowę i uśmiechnął się w jego stronę. Miał nadzieję, że wystarczająco wiarygodnie, bo stracił właśnie resztki sił. Czuł się rozbity, miał nadzieję, że facet będzie na tyle bystry, żeby zrozumieć, że nie ma najmniejszej ochoty na rozmowę.

- Zbychu, jak się czujesz? - Zapytał. Jak zwykle, bardziej rozgadanego człowieka nie ma w żadnej innej drużynie. Nie licząc Ignaczaka, ten akurat jest ponad wszystkim.

- Spoko, tylko zmęczony jestem. - Jakby oprzytomniał, spojrzał na niego. - Już po treningu?

- No, nic ciekawego cię nie ominęło. 

- Jasne. Nic nowego.

- Ty wiesz jak podkowa nas wystraszyła? - Doszedł do głośny ton z drugiego końca korytarza. - Pajac jeden! Już myślałem, że zszedłeś.

- Nie wiem, co oni wszyscy wam nagadali na mój temat, ale jeszcze taki szybki nie jestem, żeby zejść, Alek. – Grzyb spoglądał z zdezorientowaniem na jednego i drugiego.

- A twa zacna twarz mocno cię boli? - Zapytał Achrem mrużąc lekko oczy.

- E, nie? Czemu miałby boleć?

- Bo Igła ci w ryj napierdalał, kiedy cię umarłego na tej podłodze znalazł. – Usłyszał i odwrócił się na pięcie. No tak, wszystko wiedzący kapitan. 

- Ale z was kurwyyyy – przeciągnął zielonooki.

- Nie większe, niż ty – usłyszał gdzieś za sobą. Grzesiek wyszczerzył się do nich i zahaczył Zbyszka ramieniem. - Chodźcie na dół, głodny jestem.

- Ooo, no co ty kurwa nie powiesz, wiecznie nienażarty kabanosie? - Westchnął brunet bezskutecznie naśladując ton Kosoka. Ten prychnął zrezygnowany, ignorując zaczepkę kolegi. Uśmiechnął się. Szczerze, bez skrywanych emocji, najzwyczajniej w świecie się uśmiechnął.

_______________________________________________
Yup. Wiem, że za często dodaję, ale nie mogę się powstrzymać. 
I obiecuję, że się opamiętam i dam wam na jakiś czas spokój z moimi wypocinami.
Jak już zauważyłyście, to coś różni się od pozostałych cosi - ja i mój cięty dowcip, ehe - ale po prostu odczuwałam jakąś taką potrzebę napisania czegoś głupiego. Sorry not sorry.
Tak się jaram pisaniem, że się zaraz wypalę.
I dziękuję wam! Za to, że jesteście, że czytacie te bazgroły, że motywujecie! Znaczy wiele ♥

piątek, 19 lipca 2013

Deszczowy dzień: cz. I


   

Kolejny dzień, kolejny ranek, za chwilę kolejny trening. Zbyszek spojrzał na Kosoka, spodziewał się czegoś gorszego. Chciałby, aby ten dzień się już skończył, miał tego wszystkiego dość. O niczym innym teraz nie marzył, jak tylko o ciepłym łóżku, z którego przed chwilą siłą go wywleczono i o dużej porcji lodów waniliowych. Może też jakiś dobry mecz. Żyć, nie umierać. Wracając do rzeczywistości, czekało go śniadanie w towarzystwie swojego nieocenionego przyjaciela i wiernego towarzysza zabaw, Grzegorza Kosoka.

- Do kitu, do kitu, do kitu, do kitu. - Powtarzał Bartman, w przerwach gryząc plastikowy widelec.

- Weź już się zamknij, co? Jęczysz jak moja była. - Był wyraźnie znudzony, głowę opierał na ramieniu i wpatrywał się w telewizor. Nie było nic ciekawego, więc oglądał lokalne wiadomości. Zibi prychnął nerwowo.

- Wszystko jest do kitu, no kurwa, bez kitu.

- Weź, idź spać w ogóle. - Mruknął Kosok, po czym roześmiał się wesoło. Miał nadzieję poprawić humor koledze. Póki co, bez rezultatu.

- Wiem, trzeba ogarnąć. Ale nie mam kurwa takiej ochoty – jęknął i rzucił widelczykiem w kolegę.

- Od ochoty, to ty jesteś pierwszy, no nie? I nie wal poematów, tylko zjedz coś, no nie? - Zbyszek podniósł głowę i posłał mu wymuszony uśmiech.

- Błagam cię, no nie? Serio ? Znowu zaczynasz, dawno cię Igła nie nagrał? Nie jestem, kurwa, głodny. - Nie skłamał, naprawdę nie miał ochoty niczego przełknąć. Niby kurczak, niby sałatka, niby pomidory. Kiedy o tym myślał, zbierało mu się na wymioty.

- Zbychu, do kurwy jasnej, ogarniesz?

- Co? - Zapytał ironicznie. Grzesiek przewrócił oczami i odstawił kubek z kawą na swoje miejsce. Rozejrzał się dookoła zdając sobie sprawę, że hotelowa jadalnia zaczyna powoli się wypełniać. 

- Przestań. Nie, żeby coś, ale już mnie wkurwiasz jak dziurawy ser. - Powiedział i wpatrywał się w Bartmana, bez jakichś większych efektów.

- Aha. - Ten mruknął i wyjął z kieszeni telefon. Wpisał krótką wiadomość i wysłał ją do przyjaciela. Telefon na blacie wibrował, ale Grzegorz nie spuszczał z niego wzroku.

- To przestało być zabawne, Zibi. Mówię poważnie. - Zielonooki przegryzł wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- Dziękuję, przepraszam. - Wstał i skierował się w stronę wyjścia. Kosok nie próbował go zatrzymywać.

Kiedy znalazł się w pokoju, rzucił się na łóżko i sięgnął pod poduszkę, aby odnaleźć telefon. Miał z tym problem, chociaż pomyślał z uśmiechem, nie takie rzeczy już robił. Przecież właśnie tam powinien się znajdować.

- No, gdzie jesteś? – Mruknął cicho i wykonał zbyt gwałtowny manewr. Obrócił się na lewą stronę, przez co wylądował na podłodze.

- Ała, kurwa - jęknął sarkastycznie. Serio zabolało. Chwycił się za ramię i jakoś pozbierał, psiocząc pod nosem. Na powrót usiadł i westchnął. W sumie, to nawet lepiej, że nikt nie przybył z odsieczą. Beznadzieja.

Zaśmiał się krótko , komórka leżała na podłodze. Lepiej – to on leżał na niej. Teraz przynajmniej wiedział, dlaczego tak cholernie boli go ręka. Żyć nie umierać 2.

Zrezygnowany wyjrzał przez okno. Na zewnątrz widział tylko przechodniów, spacerowiczów, pełną życia jastrzębską uliczkę. Jego wcześniejsze życie. Nie chciał teraz do tego wracać, usłyszał szmery za drzwiami. Miał nadzieję, że to tylko Grzesiek, który postanowił go zabawiać. Wiedział, że musi przestać rozpamiętywać przeszłość, bo znów się rozklei, a tego akurat nie cierpiał. Nienawidził czuć się mięczakiem.

- Co Ty robisz?! – Doszedł go podniesiony głos kolegi. Spojrzał w jego kierunku, po czym westchnął niezauważalnie. 

- Znalazłem, tak! – Zibi wydarł się i z dziką radością usiadł po turecku i oparł się plecami o zrzucone poduszki. Musiał coś zagrać przed Kosokiem, więc  postawił na jego PSP. Włączył urządzenie i starał się ignorować obecność Grzesia. Prawie mu się to udało.

- Ej no, co się z tobą dzieje? - Zapytał i przykucnął obok. Spojrzał na niego kątem oka i wrócił do przerwanej czynności.

- Ze mną? – Burknął znudzonym tonem. - Jestem mistrzem! 18 poziom, przebijesz?

- Kurwa, nie, nie przebiję, pierdolnę cię zaraz. Czy ty jesteś jebnięty jaki, czy to mi odpierdala?

- E, raczej to drugie, ale się nie przejmuj, bywa. Akurat padło na ciebie, zrządzenie losu. No ale ofiary tak mają, zwykle najpierw im się wydaje, że mają przyjaciela psychopatę – i to jest właśnie twój level – a potem tylko latają na gaciach po ulicy z nożem z zamiarem odcięcia sobie chuja. No to się uśmiałem, jeszcze coś? – Zbyszek odpuścił. Widział wyraz twarzy Grzegorza i wiedział, że przegiął, no ale nie takie rzeczy już mu mówił. W innym kontekście, ale jednak. Bartman odłożył konsolę i spojrzał na niego spode łba, po czym przeniósł wzrok na sufit.

- Stary, co się dzieje? - Chłopak pomyślał, że Kosok trochę cukrzy, zapewne miał rację. 

- Nic – odpowiedział zgodnie z prawdą. Nic się nie działo. Prócz tego, że nikt nie potrafił go zrozumieć i wszystko kręciło się wokół zbliżającego się Pucharu Polski, kolejnych treningów, kolejnego meczu. Wzdrygnął się na samą myśl. Wiedział, że jest niesprawiedliwy, uwielbiał to, co robi, ale był na siebie wściekły. Z każdą chwilą to wszystko go przerastało, presja stawała się coraz większa.

- Chodzi o Michała, prawda? – szepnął i wyszedł. Nie oczekiwał odpowiedzi. Otępiały brunet odprowadził go pustym wzrokiem, zaciskając nerwowo dłonie w pięść.

- Kurwa – warknął. - Kurwa, kurwa, kurwa.

Ostatnio na nic nie miał ochoty, co było dziwne, jeżeli o niego chodzi. Najchętniej przespałby cały dzień i całą noc. Najlepiej całe życie. Był przekonany, że to z przemęczenia, w końcu ile można? Miał tego dość, psychicznie i fizycznie. Poczuł, że zjadłby coś, ale nie chciał ryzykować tym, że to zwróci. Zupełnie jak ta baba w ciąży.

Ponownie sięgnął po telefon. Wystukał palcem odpowiednie ikony i przewinął książkę telefoniczną w poszukiwaniu konkretnego kontaktu.

- Misiek – szepnął cicho. Uśmiechnął się pod nosem i wystukał krótką wiadomość. Nie, po prostu nie mógł. Usunął treść i ponownie odnalazł jego numer. Wahał się, czy aby na pewno kliknąć odpowiedni przycisk i zadzwonić. Ale tylko przez moment. Wiedział, że i tak nie będzie w stanie wykrztusić ani słowa, siedział tak i ślepo gapił się w przestrzeń. 

Zrezygnował.

________________________
Shit. Nie wiem, co to jest. Co to w ogóle będzie?
Whatever, sama sobie się dziwię, że się z wami tym dzielę.
Nie no, ale tytuł też oryginalny. Shit everywhere.