Co ja sobie wyobrażałem? Nie
potrafiłem tak dłużej. Nie mogłem. Siedziałem na łóżku i przez cały ten
czas czułem na sobie spojrzenie Zbyszka. Nie moja wina, że nie potrafił
zrozumieć przeciętnego człowieczka, który ma wizje. Stał nade mną jak ta święta
krowa. Paranoja. Nie miał nic lepszego do roboty, tylko podpierał ścianę w
drugim końcu pokoju.
- Nie jestem wariatem -
powtórzyłem spokojnie po raz setny. Zostałem zignorowany.
- Potrójna porcja lodów
śmietankowych z syropem malinowym i czekoladą? – Zapytał nagle. Na mojej twarzy
zagościł niezauważalny uśmiech. Pamiętał.
- O północy?
- No weź.
Chwilę później pociągnął mnie
za rękaw i wyciągnął z pokoju. Nie opierałem się, bo i po co?
- Dla mnie podwójna porcja
syropu. – Zastrzegłem. Czułem się niepewnie i nękały mnie wyrzuty sumienia. Nie
docierało do mnie jak mogłem go uderzyć? Co mnie napadło? Nie chciałem tego
roztrząsać, nie widziałem takiej potrzeby. Mogłem tylko Bartmana przepraszać,
ale on nie chciał tego słuchać. A przecież chciałem mu dać jak najwięcej
siebie. Dopóki mogłem.
- A dla mnie dużo czekolady.
Dużo, dużo, DUŻO. – Westchnąłem, a ten spojrzał na mnie pytająco.
Wbiegliśmy do kuchni i wpadłem
na blat, bo oczywiście nikt nie pomyślał o tym, żeby zapalić światło.
- Wszystko okej? – Zapytał
zlękniony i odszukał włącznik.
- Spoko, tylko przypierdoliłem
se w rękę.
Kurwa, serio bolało. Machnąłem
nią kilka razy, co oczywiście równało się z bezgraniczną troską Zbyszka o moje
zdrowie.
- Pokaż, może złamałeś…
- Nic mi nie jest. – I po co
ta panika?
- Skoro tak mówisz. – Wzruszył
ramionami i wyjął z lodówki lody i czekoladę.
- Wyjmij pucharki. Są w tej
szafce nad tobą. – Rzeczywiście tam były.
- O czym myślisz? – Zapytał
wrzucając czekoladę do miksera. Uświadomiłem sobie, że od jakieś chwili gapię
się tępo w zlew.
- O tym, że nadal
rozpierdalasz kuchnię jak popadnie.
Usiłowałem zmienić temat. Oby
skutecznie. Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko pod nosem kiwając ledwo
zauważalnie głową.
Nałożyłem do naczyń określoną
porcję lodów i polałem syropem. Zibi zaczął łyżeczką wyskrobywać czekoladę, co
było całkiem w jego stylu. Kiedy ostatni raz jedliśmy ten deser? Dwa lata temu?
Mogłem go o to zapytać, ale to bolało. Wspomnienia dawały o sobie znać na
każdym kroku. Nie chciałem tego.
Usiedliśmy przy stole obok
siebie i powoli zacząłem konsumować słodkość. Do moich uszu nie dochodził żadne
dźwięki, błoga cisza.
- Aśka na górze? – Zapytałem
machinalnie.
- Nie – odpowiedział z
pełnymi ustami. Napakował w siebie chyba z dwie tabliczki czekolady. Jego twarz
mogę z czystym sumieniem nazwać chomiczą i w tym momencie nie miał prawa
nazywać mnie bobrem. Zibi powrócił do gmerania w pucharku.
- Wyjechała – dodał po chwili
cichym mruknięciem. Nie musiał już nic więcej mówić. Doskonale wiedziałem, co
tutaj się stało. Wyjechała przeze mnie.
Nie mogłem zdobyć się na
jakikolwiek komentarz, co miałem mu powiedzieć? Wstałem od stołu, a odgłos
odsuwanego krzesła rozniósł się po całym domu.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego
jesteś ze mną? Po co to wszystko? – Zadawałem kolejno pytania, na które
odpowiedzi nie potrafiłem sam sobie udzielić. Starałem się nie zwracać uwagi na
przyjaciela, który zerkając na mnie nerwowo zaciskał dłonie tak, że bielały mu
kłykcie. Bardzo, ale to bardzo starał się czegoś nie zrobić.
- Widzę przecież, że coś cię
męczy. Chcesz, to uderz, śmiało. Wszystko mi jedno, czy wpierdolisz mi ty
czy jakiś przypadkowy skurwiel na dworcu. Należy mi się, kurwa. Za te wszystkie
przykrości, które cię z mojej strony spotkały, za to całe poświęcenie… Po co?
Zbychu, kurwa mać, po co?
Oczy zaszły mi wilgocią.
Jestem jebanym mięczakiem. Zawsze byłem. Oczy młodego Bartmana płonęły, rzucił trzymaną
szklankę przed siebie i mogłem tylko odprowadzić ją wzrokiem – jak tysiące
kawałeczków upada na ziemię z charakterystycznym odgłosem tłuczonego szkła.
- Bo się martwię, do chuja!
Traktujesz mnie jak powietrze, kiedy naprawdę staram ci się pomóc! Nie
dopuszczasz mnie do siebie nawet na krok, odizolowałeś się ode mnie całkowicie.
Nie chcę twojej łaski, nie robię tego dla czystego sumienia, robię to… Kubiak,
do kurwy nędzy, nie każ mi przez to kolejny raz przechodzić.
Nieakceptowane uczucie. Odrzucenie.
Samotność. Wsparcie. Przyjaźń. Niedorosła miłość. Ból. Cierpnie. Krzyk.
- Przechodzić przez co? –
Szepnąłem nabierając powietrza w płuca. Nie, to niemożliwe.
- Misiek, zależy mi na tobie.
Cisza. Kolejna fala ciszy,
która raniła w każdy możliwy sposób.
- Nie wiesz, o czym mówisz.
___________________________________
Yup. Aż nie wiem, co mam napisać. To niezupełnie
tak miało wyglądać, ale genialny plan, jak zwykle nie wypalił.
Ja też nie wiem co napisać. To jest smutne a z drugiej strony... piękne? Nie wiem dlaczego mam odczucie że Zibi chciał powiedzieć coś więcej? Lub coś innego? Nie ważne, jestem w szoku, muszę przeczytać to jeszcze raz i kolejny aż zrozumiem :)
OdpowiedzUsuńKochanie, Oliwia..♥ moje reakcje:
OdpowiedzUsuń- deser? o północy? ohoho! coś się święci.
- Kubiak wpadł na blat - myślałam że słowo "wpadł" znaczyło że usiadł na tym blacie i tak czekał aż Zibi mu da ten deser. so cute ♥
- aaa. a. to tylko nie było światła i wpadł jako że wpadł na ten blat.
- Aśki nie ma?! Mój Boże Oliwia! Kocham Cię! pozbyłaś się Asi!
- aa. sobbing. leave me alone to die. sobbing. it's so beautiful. sobbing. i love this. sobbing.
mój najdłuższy komentarz ever.
reakcja na wyjazd Aśki: FUCK YEAH, NARESZCIE! oczywiście musiałaś skończyć w momencie, który mógłby się rozwinąć w jakiś odważny gest któregoś z nich, a potem w piękny... dobra, nieważne. mam nadzieję, że jeszcze coś takiego się wydarzy. w ogóle nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę z każdego nowego rozdziału tutaj <3
OdpowiedzUsuńJaaaaa cóż za ekscytacja:) Końcówka sprawiła, że będę wchodziła co godzinę, żeby sprawdzić czy nie ma tu czegoś nowego;) Z całego tego opowiadania bije wielki smutek za sprawą samopoczucia Michała, ale czuję, że Zbyszek pomoże, żeby było lepiej:) Ps. Jeeest Nie ma Asi:D
OdpowiedzUsuńWiedziałam, żeby na ciebie napierać w sprawie pisania, bo jesteś naprawdę dobra, Cholera jasna Oliwia, pisz dalej!
OdpowiedzUsuń